Jednym z bardziej pamiętnych dni mojego dzieciństwa, był dzień w którym w domu pojawiła się pierwsza konsola (wtedy jeszcze powszechnie nazywana „grą telewizyjną”). Konsola której obecność w domach moich rówieśników i rówieśniczek już niebawem miała być tak oczywista jak kosz na śmieci pod zlewem czy ściereczka na rączce piekarnika. Mowa oczywiście o Pegazus’ie, chińskiej podróbce NES (Nintendo Entertainment System). Zapraszam Was do opowieści o beztroskim świecie, pełnym zabawy w którym, poza kolegami i koleżankami towarzyszyli nam Mario, Luigi, Pac-Man i reszta pegazusowej ferajny.

Skąd wziął się Pegazus?
Dla wielu z Was na pewno nie będzie to historia nowa, dlatego nie będziemy się na niej skupiać szczegółowo. Otóż dwóch Panów (ich nazwiska można łatwo znaleźć w wyszukiwarce), którzy do tej pory sprowadzali do naszego kraju jeansy z Chin, postanawia robić to samo z Pegazusem. Okazuje się to strzałem w dziesiątkę, konsola podbija nasz rynek, stając się obowiązkowym sprzętem w każdym domu, gdzie były dzieci. Dodam jeszcze tylko, że absolutnie nikt z użytkowników owej konsoli nie miał pojęcia o tym, że jej import i dystrybucja miała mało wspólnego z przestrzeganiem prawa. Gdy Polskę zalały tańsze podróbki Pegazusa, które można było nabyć na każdym bazarze, wyżej wspomniani Panowie zaczęli produkować i sprzedawać Hop-Colę.
Wpływ Pegazusa na nasze pokolenie.
Dla mnie i innych dzieciaków urodzonych w latach 80-tych Pegazus (czy też jego klony) był czymś co wprowadziło gry wideo na stałe do naszych domów i spopularyzowało ten rodzaj rozrywki, który do tej pory był zarezerwowany dla osób posiadających drogie w tamtych czasach komputery osobiste lub sprzęty typu Amiga, Commodore, ZX Spectrum czy Atari. Głównym atutem nowej konsoli była niewątpliwie jej cena, dostępność, a także łatwość obsługi. Wystarczyło podpiąć Pegazusa do telewizora, włożyć kartridż z grami i już mogliśmy cieszyć się rozgrywką. W każdym zestawie były dwa pady, co miało niebagatelny wpływ na fakt, że najchętniej graliśmy z żywym przeciwnikiem. Dokupić można było pistolet, który miał zastosowanie w niektórych grach. Kontroler ten działał jednak tylko z telewizorami kineskopowymi CRT, więc dzisiaj raczej nie byłoby z niego dużego pożytku.
W każdym zestawie znajdował się ponadto kartridż z podstawowymi grami. A wśród nich tytuły, które dzisiaj określamy klasykami ośmiobitowej ery takie jak: Super Mario Bros., Contra, Tetris czy Pac-Man.
Każdy więc od początku miał kontakt z grami, które „starczały” na wiele godzin wspaniałej rozrywki. W szkole, na podwórku czy na wycieczce szkolnej – wszyscy rozmawiali o grach, o tym jak przejść konkretny poziom w Mario. Wymiana kartridżami była na porządku dziennym. Najpopularniejszy prezent od rodziców na urodziny? Nowa gra oczywiście. Popularny prezent na Pierwszą Komunię Świętą? Pegazus.
Ten sprzęt wbił się mocno w świadomość, nie tylko naszą, dzieci zauroczonych ośmiobitowym światem, ale również naszych bliskich.
Na osiedlach zaczęły się tworzyć wypożyczalnie kartridży, w domach kultury (o wiele powszechniejszych kiedyś) za drobną opłatą można było pograć na jednej z kilku konsol (na każdej były inne gry). Pomimo tego, że wszyscy mieliśmy swój egzemplarz Pegazus’a, zdarzało się, że chodziliśmy pograć do domu kultury, bo była tam gra, której nikt z nas nie miał i trudno było o nią w wypożyczalni. Mowa tutaj o Turtles II, czyli popularnych w tamtych czasach żółwiach-ninja.

Najpopularniejsze kartridże na Pegazusa.
Jak wspomniałem wyżej w każdym zestawie znajdował się kartridż z grami. Przy „oryginalnym” Pegazusie było to „168 in 1”. W teorii 168 gier, w praktyce maksymalnie 20 gier, a reszta to ich lekko zmodyfikowane wersje. Podobnie wyglądały „carty” w innych zestawach. Mówiliśmy na nie „miliard w jednym”. Nie przywiązywaliśmy do nich zbyt dużej wagi. Po pierwotnej fascynacji Mario, Contrą czy Galagą szukaliśmy czegoś innego, czegoś co da powiew świeżości pomimo wszelkich ograniczeń sprzętowych. Tak o to w wyniku lat poszukiwań, na moim osiedlu prym wiodły 3 kartridże.
1. Złota Piątka
Zestaw 5 gier na jednym carcie, który dostał „marketing” o zasięgu na niespotykaną do tej pory skalę, jeśli chodzi o branżę gier. Była reklama telewizyjna, były reklamy w popularnych magazynach kolorowych typu TeleTydzień. Ale była też jakość, nie ma co się oszukiwać. Jakość nie tylko samych gier, co i samego wydania. Kartridż był zapakowany w plastikowe pudełko, takie jak np. seria Pomarańczowa Klasyka na PC. W środku znajdowała się instrukcja! Do tego wszystkiego cart ten był dostępny tylko w sklepach, które oficjalnie zajmowały się jego dystrybucją, a jego cena jak na tamte czasy była z kosmosu (do dzisiaj pamiętam, że było to 60 zł i pamiętajcie proszę, że mówimy o latach 90tych ubiegłego stulecia). Pamiętam również, że musiałem wykręcić niezłą średnią w szkole na koniec roku, żeby Złotą Piątkę dostać.
Przechodząc do gier, to jak wskazuje nazwa i nie trudno się domyślić, było ich pięć ;). Dwie części platformówki Big Nose The Caveman, wyścigi z widokiem top down Micro Machines, przygodówka Fantastic Adventures of Dizzy i kozacka jak na tamte czasy gra akcji Ultimate Stuntman. Praktycznie wszystkie z nich udało się ukończyć po kilka razy, oprócz Dizzy’ego i Stuntmana, bo były długie i skomplikowane, a Pegazus nie miał opcji zapisu stanu gry. Składanka ta z miejsca stała się kultową pozycją i patrząc po cenie na popularnym portalu aukcyjnym jest tak do dziś.
2. Srebrna czwórka
Niezwykły sukces Złotej Piątki próbował powtórzyć cart o nazwie Srebrna Czwórka. Oficjalna nazwa tego zestawu gier to Quatro Adventure. Podobnie jak Złota Piątka, wydanie pudełkowe z instrukcją. Na kartridżu znalazły się następujące gry: Boomerang Kid, Robin Hood, Go! Dizzy Go! i Soccer. Dwie pierwsze pozycje to platformówki, następnie gra logiczna i piłka nożna. Kartridż był całkiem popularny, mnie osobiście rozczarowywał, bo o ile bardzo podobały mi się wspomniane wyżej platformówki, tak już gra logiczna w świecie Dizzy’ego i przeciętna wersja piłki nożnej nie podobały mi się za bardzo. Pomimo ogromnej sympatii do dwóch pierwszych pozycji, moim zdaniem można było znaleźć lepsze składanki na bazarze.
3. Jedenaście sportów
Powyższa nazwa została wymyślona przez nas i nie był to oficjalny kart. Ot jedna z setek bazarowych składanek. Dla nas jednak wyjątkowa. Każda z jedenastu gier to inna dyscyplina sportu. A wśród nich koszykówka, hokej, piłka nożna i letnie dyscypliny olimpijskie. Pamiętam rywalizację kanapową z kolegami, zapisywanie rekordów, skoku w dal, trójskoku czy skoku wzwyż. Odkrywaliśmy również absurdy i glitche kolejnych gier, a potem umawialiśmy się, że z nich nie korzystamy gdy gramy między sobą. Poniżej pamiętny błąd z koszykówki Double Dribble ukazany przez Petera w Family Guy:
Ten cart dawał nam wiele radości i przede wszystkim sprawił, że zaczęliśmy tworzyć turnieje kanapowe, gdzie zapisywaliśmy wyniki na kartkach, przeprowadzaliśmy losowania itd. I z tego właśnie powodu najlepsze wspomnienia z Pegazusem to dla mnie właśnie kartridż „jedenaście sportów”.

Przeskok w trójwymiar i koniec przygody z Pegazusem
Nasza fascynacja Pegazusem wygasała powoli wraz z upowszechnieniem się komputerowym osobistych. W pewnym momencie po prostu ceny zestawów komputerowych spadły na tyle, że coraz więcej rodzin mogło sobie na nie pozwolić. Wraz z pojawieniem się pierwszego PCta w domu i pierwszego Playstation u kolegi, zachłysnąłem się trójwymiarową grafiką, a na starego dobrego kumpla patrzyłem wtedy z pogardą. Rynek gier się rozrósł, gry stawały się coraz lepsze, przeszły w trzeci wymiar i dawały nam poczucie realności jak nigdy wcześniej. Nasz mariaż z ośmiobitowymi grami po prostu musiał się zakończyć. Zaczęła się era Tomb Raider’a, Quake’a, Need For Speed’a, Fify i innych im podobnych i cudownie wtedy wyglądających produkcji. Mimo to w moim domu są dzisiaj dwa „famiclony”(w tym jeden na kartridże, drugi oparty na emulatorze) i dzięki nim czasem tam zaglądam – do tego świata, gdy nic nie musiałem, a gry pomimo grafiki takiej a nie innej odbierałem dużo lepiej, niż te z piękną grafiką, które wydawane są obecnie.