Klasyczne odsłony GTA należą do kanonu moich ulubionych gier. Zrozumiałe jest zatem, że gdy tylko słyszę zapowiedź gry, która spróbuje się zmierzyć z konwencją otwartego świata z widokiem z lotu ptaka, jaram się jak po… yyy… No po prostu się jaram i czekam. Jakiś czas temu moje emocje skutecznie ostudził American Fugitive, od którego się odbiłem po kilkunastu misjach. Do Rustlera podszedłem z pewną rezerwą, jednak wersja demonstracyjna wydana swego czasu na Steam pokazała, że możemy mieć do czynienia z grą pomysłową, osadzoną w ciekawym i otwartym uniwersum. W końcu znalazłem czas, aby sięgnąć po pełną wersję i muszę przyznać, że gra przyjemnie zaskoczyła, choć nie miałem wobec niej dużych oczekiwań.

Polskie studio Jutsu Games, odpowiedzialne za Rustlera, na samym starcie narzuciło sobie bardzo ambitny plan nadając grze alternatywną nazwę Grand Theft Horse, chcąc nawiązać do klasyka sprzed lat. Ponadto w wielu materiałach promujących grę, nadano jej przydomek GTA w średniowieczu. Nawiązania do serii GTA i różnych aspektów kultury masowej jest tutaj bez liku i żeby je wszystkie zgłębić trzeba gruntownie zwiedzić stworzony świat.
Podobnie jak w pierwszych dwóch odsłonach (+GTA London) mamy do czynienia z perspektywą top-down, więc obserwujemy poczynania naszego bohatera „z góry”. Główny wątek fabularny, to opowieść o żądnym rozrywek i dostatniego życia koniokradzie imieniem Guy, który w pewnym momencie zostaje zdradzony i tę zdradę postanawia pomścić. Jak można łatwo zauważyć fabuła nie jest zbyt skomplikowana i rzeczywiście nie jest to element, w którym tkwi siła tej gry.

Sama mechanika rozgrywki czerpie garściami z drugiej części GTA. Jak wspomniałem wyżej akcja rozgrywa się w średniowieczu, a więc siłą rzeczy zamiast samochodów, mamy do dyspozycji konie i powozy, a zamiast oddziałów S.W.A.T. opancerzonych rycerzy. Do naszej dyspozycji oddano również pełen zasób średniowiecznego oręża, na który składają się miecze, tarcze, pancerze, halabardy i inne. To co wyrazie różni Rustler’a od starszego brata z Rockstar (no wtedy jeszcze DMA Design) to drzewko rozwoju postaci. Podobnie jak w wielu grach RPG, po zdobyciu odpowiedniej liczby punków doświadczenia, możemy rozwinąć określone cechy postaci lub wykupić dodatkową umiejętność (np. perk, który sprawia, że gdy schowamy się w lesie w trakcie pościgu, zainteresowanie stróżów prawa naszą osobą szybciej maleje). Postępy w grze możemy zapisywać w domostwach, które wykupujemy na własność za pieniądze, które otrzymujemy za wykonywanie misji, zarówno głównych fabularnych, jak i tych pobocznych.

Skoro już jesteśmy przy aktywnościach pobocznych, to podobnie jak w serii braci Houser, gdy zdobędziemy powóz lub konia specjalnego przeznaczenia (np. powóz-ambulans) możemy wykonywać dodatkowe misje związane z przeznaczeniem danego środka lokomocji. Ponadto zbieramy podkowy, które potem możemy wymienić na Skill Pointy.
Na mapie świata znajdziemy również mnóstwo postaci, które chętnie dadzą nam jakieś zadanie do wykonania. W tych zadaniach właśnie, a także w postaciach, które nam je zlecają tkwi siła tej gry. Twórcy stworzyli bardzo fajne postacie poboczne, a niektóre misje są absurdalnie wręcz śmieszne (uwielbiam taki humor!). Przykład? W jednej misji grabarz narzeka na brak ruchu w interesie i zleca nam zabicie 15 osób, aby interes znowu odżył. W innej misji wyruszamy na poszukiwanie legendarnego Świętego Graala. Znajdujemy go, ale okazuje się, że obiektem naszych poszukiwań był bimber noszący taką nazwę. W trakcie gry poznamy także pierwszego średniowiecznego rapera, a także weźmiemy udział w pojedynku zamaskowanych superbohaterów rodem z komiksów DC.

Ta gra to jeden wielki pastisz, momentami śmieje się również sama z siebie. Na murach zamku możemy zobaczyć graffiti z napisem „F**k the king”, pościg gubimy wjeżdżając na wierzchowcu do stodoły z szyldem „Pimp a horse”, nasza postać nazywa się Guy, a jego najlepszy ziom Buddy, członkowie Wielkiej Inkwizycji tępią wszystkich wierzących w to, że Ziemia jest okrągła i wiele, wiele więcej smaczków, które każdy z Was może poznać samemu zagłębiając się w ten świat.
Jest wiele rzeczy za które można Rustler’a chwalić, ale niestety występują też błędy, które czasami skutecznie zniechęcają do dalszej zabawy. Często zdarzały mi się zaklinować na koniu między drzewami i przez to musiałem zaczynać misję od nowa, bo nie spełniłem limitów czasowych. Troszkę zbyt łatwo przychodzi nam zarabianie pieniędzy i zdobywanie punktów doświadczenia. Na długo przed końcem gry, miałem zakupione wszystkie dostępne rezydencje, a niedługo po tym „wymaksowałem” postać. Dodatkowym zarzutem są działania stróżów prawa. Po prostu zbyt łatwo ich zgubić i nawet wysoki poziom poszukiwań nie stanowi wyzwania.
Podsumowując jest to bardzo fajna gra i podczas obcowania z nią, nie raz się uśmiechniecie wyłapując kolejny zabawny smaczek (a tych jest bez liku). Jeśli nie przeszkadza Wam perspektywa „z lotu ptaka” i potraficie docenić to specyficzne poczucie humoru, jest to pozycja w której się doskonale odnajdziecie. Osobiście mam nadzieję, że Rustler okaże się komercyjnym sukcesem i autorzy, bogatsi w doświadczenia, podejmą decyzję o stworzeniu kontynuacji.
Podsumowanie
Ambitna próba przeniesienia klasycznych odsłon GTA w średniowiecze. Nieco przaśna, prześmiewcza, ale nadzwyczaj sympatyczna.